Sukces,
choćby najdrobniejszy to kwestia wielu porażek. Przez ostatnie dwa miesiące
walczyłem ze sobą, chociaż skutki były nie takie jakich bym pragnął.
Po pierwsze
zacząłem regularnie ćwiczyć. Biegaliśmy z żoną pod las i wzdłuż lasu -
trzydzieści parę minut - niedawno zacząłem nawet wyrabiać kondycyjnie i biec w
rytmie mojej fitneski. Zacząłem też chodzić na karate i czekam na wznowienie
treningów po wakacjach. Byłem też niedawno nad morzem i zacząłem tam intensywnie
i na nowo ćwiczyć breakdance, ale efekt był taki - że próby wykonania
air-tracka plus codzienne dźwiganie rzeczy na plażę, oraz najmłodszego dziecka
na barana, które nie dało rady iść samodzielne owocowały niebanalnymi bólami
pleców. Potrzebne mi rozciąganie przykurczonych mięśni, gimnastyka. Żona puka
się w czoło i mówi, żebym zapisał się na rehabilitację. Ja mam ambitniejsze
plany. Ostatnio dzwoniłem do trenera u którego uczęszczałem na zajęcia
akrobatyki. Dalej je prowadzi i to w tym samym miejscu, poziom jest dość wysoki
jak patrzyłem na umiejętności chłopaków. Zaczynam od września. Przed
trzydziestką chcę być nowym człowiekiem. Zarówno fizycznie jak i duchowo.
![]() | |
(c) https://www.facebook.com/erianablanc0 |